Svalbard 2021.
Część 4: Prace terenowe

  • Post author:
  • Reading time:16 mins read

Wiele można powiedzieć o naszych wyjściach w teren, ale na pewno nie to, że były to wyjścia na lekko. Dlaczego? Bo poza dodatkowymi ciuchami, które miały nas chronić przed kaprysami arktycznej pogody, taszczyliśmy ze sobą również:

Innymi słowy, mieliśmy co dźwigać nawet zanim napakowaliśmy sobie do toreb plastikowych opakowań, szklanych butelek, tetrapaków, butów, bojek, sznurków, rurek i innego dziadostwa, które zebraliśmy na plażach. Dźwigał każdy z nas. Nieustannie, intensywnie, w różnych warunkach, trudnym terenie i na spore dystanse. To właśnie z tego powodu jednym z podstawowych warunków dołączenia do zespołu forScience był – i w przyszłości również będzie – znakomity stan zdrowia.

A kiedy już wyszliśmy w teren i cieszyliśmy się jak diabli, że na plażach wysprzątanych podczas pierwszej edycji projektu leżą jedynie pojedyncze śmiecie i widzieliśmy jak na dłoni, że nasza harówa przynosi konkretne efekty i już liczyliśmy na to, że średnia ilość śmieci z kilometra wyniesie w tym sezonie max 10… no, może 20% tego, co dwa lata temu, nic nie psuło nastroju tak, jak Paweł ze swoim „musicie to zobaczyć”. Bo chociaż „to” było niczym innym, jak kolejnym pojedynczym śmieciem, od razu wiadomo było, że będziemy mieli do czynienia z nieco wyższą śmieciową ligą.

„To” okazało się zakleszczoną między skałami pokaźną liną, który trzymała do kupy fragmenty sieci i kilkadziesiąt plastikowych bojek
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience

Tak, w skrócie, wyglądał nasz pierwszy poważny dzień w terenie. Jak się wkrótce okazało, lina, która trzymała do kupy fragmenty sieci i kilkadziesiąt plastikowych bojek, miała w środku słusznej grubości stalowy rdzeń, co znacznie skomplikowało nam pracę i sprawiło, że statystyki wagowe z tego kilometra poszybowały w górę. Ale statystyki to nie wszystko, bo chociaż 120 kg (tyle ważył w sumie ten okaz) to dużo – ba! ZA DUŻO jak na bezludną plażę na końcu świata – nie da się ukryć, że jeden śmieć, nawet największy, to wciąż zupełnie inna bajka niż setki mniejszych, rozrzuconych po całej okolicy. I nie chodzi nam tylko o efekt wizualny, ale też o to, że duże śmieci to często mniejsze zagrożenie dla miejscowej fauny. W takiej formie nic ich nie połknie. Jest też sporo czasu, żeby usunąć je ze środowiska, zanim nieuniknione procesy degradacji i fragmentacji zamienią je w nieusuwalny mikroplastik. Poza tym, wielkie i ciężkie śmieci mają mniejsze szanse na to, że fale zmyją je z powrotem do morza, gdzie stanowiłby o wiele większe zagrożenie nie tylko dla zwierząt, ale też dla jachtów i statków.

Teraz masz już pewność, że duże śmiecie potrafią skutecznie utrudnić terenowe życie. Nie myśl sobie jednak, że z małymi zawsze było łatwo. Grunt, że z każdym śmieciowym wyzwaniem mierzyliśmy się w doborowym towarzystwie, pięknych okolicznościach przyrody i świetnych humorach, czego – z racji poniedziałku – życzymy i Tobie.

Chociaż małe śmiecie nastręczały zazwyczaj mniej trudności niż duże, i z nimi nie zawsze było łatwo.
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience

Zdarzało się, że największym problem były nie śmiecie same w sobie, ale ich umiejscowienie. Wycinanie sieci i lin zakleszczonych między skałami lub przysypanych kamieniami należało do ścisłego kanonu naszych terenowych zajęć. I choć była to niewątpliwie ciężka robota, to i tak każdy wolał skały i kamienie od piętrzących się na wybrzeżach wodorostów. Dlaczego? Bo podsuszona w słońcu wierzchnia warstwa tych drugich zamienia się w skorupę, pod którą zaczyna tworzyć się arktyczna kiszonka w komplecie z fetorkiem podobnym do tego, którym sztachnąć się można podczas niezbyt dobrze wymierzonej wizyty na wsi. Jakby tego było mało, zapach idzie w parze z konsystencją, która w swojej ohydzie wymyka się wszelkim porównaniom. Powiedzmy po prostu, że jeśli piekło istnieje, to jego najgłębsza czeluść pokryta jest laminariami z Sørkapplandu.

W arktycznych potyczkach z małymi i dużymi śmieciami pomagały nam torby i worki, uszyte specjalnie na potrzeby projektu przez ekipę BB Kite Buggy, która specjalizuje się w produkcji i naprawie latawców. Torby i worki, jakie od nich dostaliśmy, były super między innymi dlatego, że – zgodnie z antyśmieciową filozofią Fundacji – wykonane zostały w duchu kreatywnego upcyklingu ze zużytych big-bagów po nawozie i wysłużonych pasów samochodowych. Dlaczego było to dla nas takie ważne? Bo worki, do których pakujemy zebrane na plażach śmieci, idą na przemiał wraz z zawartością. Ze względu na skomplikowaną logistykę transportową na Svalbardzie, innej opcji po prostu nie ma. W rezultacie, podczas pierwszej rundy prac terenowych, kiedy do dyspozycji mieliśmy tylko nówki sztuki, na zatracenie w czeluściach spalarni skazaliśmy przedwcześnie kilkadziesiąt prawie nowych worków, co – jak się pewnie domyślacie – totalnie nam nie pasowało. Dlatego w tym roku, chcąc zminimalizować ilość niepotrzebnych odpadów, poszliśmy po rozum do… BB Kite Buggy.

Materiały, które trafiły do ich pracowni jako bezużyteczny odpad, opuściły ją w zgrabnych paczkach jako w pełni funkcjonalny ekwipunek wyprawowy. Odbiło się to pozytywnie nie tylko na budżecie projektu, ale też na naszym samopoczuciu, bo worki, w których tegoroczny śmieciowy urobek odpłynął z Palffyodden, robiły w ten sposób nadgodziny, których nikt już się po nich nie spodziewał.

Podczas gdy ponton, który już po raz kolejny pożyczyli nam znajomi naukowcy z Instytutu Oceanologii PAN, pełnił rolę arktycznej śmieciarki, położony w pobliżu chaty fragment wybrzeża przekształcony został w polarną sortownię i terminal przeładunkowy. To tam zespół forScience dzielił śmiecie zebrane z poszczególnych odcinków wybrzeża na kategorie, skrupulatnie je ważył, a po zapisaniu wyników (oddzielnie dla każdego odcinka i kategorii) pakował z powrotem do big bagów, tym razem zgodnie z wytycznymi zakładu utylizacji śmieci w Longyearbyen. Pozostawał jeszcze temat wywozu spakowanych śmieci z Palffyodden. W tym roku jednak nie musieliśmy zawracać sobie tym głowy, bo z pomocą przyszła nam Norweska Straż Przybrzeżna, a konkretniej – załoga naszego ulubionego statku KV Nordkapp.

KV Nordkapp, który przypłynął w rejon Hornsundu, żeby pomóc w realizacji projektu Sørkapp Marine Litter Cleanup, trzymał się z dala od słabo zmapowanych i najeżonych podwodnymi skałami okolic Palffyodden. Zamiast niego, w naszej polarnej sortowni zawitały dwie mniejsze jednostki i kilkunastu członków załogi, którzy w niespełna cztery godziny rozprawili się z tegorocznym śmieciowym urobkiem. I paroma paczkami kabanosów.

Załoga KV Nordkapp podczas odbioru śmieci zebranych podczas drugiej tury projektu Sørkapp Marine Litter Cleanup.  
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience

Wizyta KV Nordkapp była wisienką na torcie tegorocznych prac terenowych i niczego sobie zakończeniem praktycznej części projektu Sørkapp Marine Litter Cleanup. I chociaż od ostatecznego końca projektu dzieli nas jeszcze sporo pracy, już kombinujemy jak wrócić na Svalbard po kolejną porcję śmieci.