Dzisiaj opowiemy Wam nieco więcej o Straszliwie Zmurszałej Chacie, a konkretniej Kapp Horn Hytte (bo pod taką nazwą figuruje ona w oficjalnych rejestrach), czyli chacie traperskiej na Palffyodden, która już w czerwcu na trzy tygodnie stanie się naszą kwaterą główną, a po godzinach pracy – domem.
Chata Kapp Horn (hytte to norweski odpowiednik polskiej chaty) powstała w latach 60. XX wieku, co czyni ją jedną z najmłodszych chat położonych u brzegów fiordu Hornsund. Młodsza jest tylko chata na Treskelen oraz tak zwany Domek Policjanta. Pozostałe chaty (z których jedna znajduje się na Gnålodden, a druga – na Wilczekodden) pochodzą sprzed roku 1946, w rezultacie czego, zgodnie z miejscowym prawem, stanowią dziedzictwo kulturowe i podlegają ochronie. Oznacza to, że – z wyjątkiem sytuacji kryzysowych – korzystanie z nich możliwe jest wyłącznie za zgodą Gubernatora Svalbardu. Oprócz tego, należy również przestrzegać długiej (choć, w dużej mierze, zdroworozsądkowej) listy obostrzeń, która dotyczy nie tylko samych budynków, ale również 100-metrowej szerokości strefy bezpieczeństwa okalającej każdy z nich.
Chatę na Palffyodden zbudowali norwescy traperzy. Było to możliwe ponieważ, w tamtym okresie, Sørkappland nie był jeszcze obszarem chronionym. Zakaz polowań wprowadzono dopiero w roku 1973, wraz z ustanowieniem Parku Narodowego Sør-Spitsbergen. W rezultacie, Kapp Horn Hytte nie pełni już swojej pierwotnej funkcji.
Chata stanęła w bliskim sąsiedztwie starego domku traperskiego, który widoczny jest na zdjęciu prof. Ziaji z 1986 roku. Niestety, zabytkowy budynek spłonął na początku lat 2000. Do dziś przetrwały jedynie kamienne fundamenty, dziura w ziemi i nazwa, która oryginalnie należała właśnie do niego.
Kapp Horn Hytte nie zawsze była Straszliwie Zmurszałą Chatą. Mimo że (zgodnie z tym, co udało nam się ustalić) słuch po jej właścicielach zaginął wkrótce po utworzeniu parku narodowego, jeszcze w połowie lat 80. prezentowała się całkiem nieźle, przynajmniej z zewnątrz. Dwadzieścia lat później, było już nieco gorzej. Chociaż wciąż dzielnie opierała się starości, ciężkim warunkom atmosferycznym i ciekawskim niedźwiedziom, pozostawiona sama sobie prawdopodobnie by nie ocalała. Na szczęście, dobre polarne dusze (czyli, między innymi, korzystający z niej czasem naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Śląskiego, a ostatnio – również i my), nie pozwoliły jej się zawalić. To właśnie ich zaangażowaniu i mniej lub bardziej fachowym remontom, Kapp Horn Hytte zawdzięcza przetrwanie i swój niebanalny urok.
Żeby zrozumieć dlaczego najmniejszy nawet remont jest na Palffyodden nie lada wyzwaniem, wystarczy rzucić okiem na mapę (o trudnościach wynikających z położenia tego miejsca opowiadaliśmy we wpisie zatytułowanym „Kierunek: Arktyka” i na antenie Radia Kampus). Najbliższym źródłem jakichkolwiek materiałów budowlanych jest Polska Stacja Polarna Hornsund, która sprowadza je z Polski na własny koszt i użytek. W rezultacie, nie zawsze ma na składzie to, co jest akurat potrzebne do niezbędnych, doraźnych napraw. Z tego powodu, remonty na Palffyodden wymagają albo skrupulatnego, wcześniejszego zaplanowania, albo inwencji twórczej na poziomie Master, a najczęściej – jednego i drugiego.
Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że nigdy nie można mieć pewności, czy pozostawione w chacie deski, gwoździe i narzędzia będą się po kilku sezonach do czegokolwiek nadawać. Wystarczy niewielka szpara w ścianie lub dachu, żeby, podczas zamieci, w chacie powstały śnieżne zaspy, a arktyczne lato nie jest wystarczająco ciepłe, żeby cały ten bałagan wysuszyć, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę szczelnie zaryglowane drzwi i okna. Na dłuższą metę, mało co jest w stanie znieść panującą wewnątrz wilgoć.
To właśnie wszędobylska wilgoć doprowadziła wnętrze chaty Kapp Horn do stanu, któremu zawdzięcza ona swój pseudonim operacyjny. Stan ten jest na tyle opłakany, że według niektórych określenie „chata” jest tutaj sporym nadużyciem. Ile w tym prawdy, oceńcie sami.
Jesienią 2015 roku, udało nam się załatać dziury w ścianach, naprawić okna, uszczelnić wyloty kominowe, wymienić spory kawałek przegniłej podłogi, i doprowadzić całość do jako takiego porządku. Chata wyglądała zdecydowanie lepiej, choć do „Hiltona” wciąż było jej daleko.
Jak ma się dzisiaj? Trudno powiedzieć, ale – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – już za parę tygodni będziemy mieli wieści z frontu i nowe zdjęcia, którymi na pewno się z Wami podzielimy!
Poza tym, w następnym wpisie znajdziecie kolejną porcję informacji na temat Straszliwie Zmurszałej Chaty i pozostałych chat traperskich położonych w bezpośrednim sąsiedztwie fiordu Hornsund. Jeśli chcielibyście znaleźć w nim odpowiedzi na konkretne pytania, piszcie do nas na adres biuro@forscience.pl. Możecie też zaczepić nas na Facebooku.