Niedawno minęły dwa miesiące od czasu, kiedy – po czterech tygodniach zmagań ze śmieciami, pogodą i własnymi słabościami – powróciliśmy do Polski, kończąc tym samym pierwszy etap prac terenowych prowadzonych w ramach projektu Sørkapp Marine Litter Cleanup. Wbrew pozorom, nie wyjechaliśmy natychmiast na zasłużony urlop z dala od wilgoci, wichur, wariackich godzin pracy i innych strasznych rzeczy na „w”, ale rzuciliśmy się w wir (też na „w”!) obowiązków, które cierpliwie czekały na nasz powrót. Opublikowaliśmy, co prawda, kilkanaście relacji z Arktyki, ale efekty naszej aktywności reportersko-sprawozdawczej dostępne były do tej pory wyłącznie dla użytkowników Facebooka. Tylko na Facebooku pojawiały się też informacje na temat wywiadów i artykułów, z których można było dowiedzieć się więcej o celach i dotychczasowym przebiegu projektu.
Teraz, kiedy udało nam się jako tako ogarnąć po powrocie, postanowiliśmy w końcu zadbać o tych z Was, którzy nie korzystają z mediów społecznościowych i dla których wciąż tkwimy gdzieś na północy, ciągnąc losy o to, kto trafi do garnka w następnej kolejności, bo przecież zapasy już dawno nam się skończyły. Skoro więc mowa o zapasach, oto lekko przestudzone wieści z frontu, gotowe do natychmiastowej konsumpcji!
Svalbard przywitał nas temperaturą o dobre 25 stopni niższą niż to, czym raczyła nas w czerwcu ojczyzna. Szokiem dla systemu było też piękne słońce, bo chociaż w Polsce mieliśmy go pod dostatkiem, to jednak nie w środku nocy! Podczas krótkiego pobytu w Longyearbyen zrobiliśmy ostatnie zakupy, potwierdziliśmy, że zebrane przez nas śmieci zostaną bezpłatnie odebrane przez miejscowy zakład utylizacji odpadów, wypożyczyliśmy kilka sztuk broni i wpadliśmy z krótką wizytą do biura gubernatora. Mieliśmy też chwilę na to, żeby spotkać się ze znajomymi i rozejrzeć po okolicy. Na sen czasu zabrakło, ale miało to swoje plusy, bo zmęczenie sprawiło, że koje na pokładzie statku Horyzont II, który zabrał nas do Hornsundu, wydawały się zdecydowanie wygodniejsze niż są w rzeczywistości.
Horyzont II na tle zaśnieżonych szczytów Sørkapplandu
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience
W Polskiej Stacji Polarnej Hornsund, do której dotarliśmy po 12 godzinach rejsu, panowało niesamowite zamieszanie związane z przeładunkiem statku i wymianą zespołu, czyli przekazaniem Stacji 42. Wyprawie Polarnej IGF PAN. Pomimo ogólnego rozgardiaszu, w ciągu zaledwie kilku godzin zlokalizowaliśmy i przepakowaliśmy zdecydowaną większość sprzętu i zaopatrzenia, które dotarły do Stacji kilka dni przed nami i czekały na odbiór w magazynach, kantorkach i chłodniach. Jednym z kluczowych elementów naszego wyposażenia był ponton, którego złożenie okazało się doskonałym sprawdzianem umiejętności pracy w zespole i próbą charakteru dla każdego z nas. Chociaż staraliśmy się trzymać instrukcji, jakie (wraz z pontonem) otrzymaliśmy od Leszka Kotwickiego z Zakładu Ekologii Morza Instytutu Oceanologii PAN, nasze wysiłki zakończyły się sukcesem dopiero za trzecim podejściem!
Złożenie pontonu okazało się próbą charakteru dla wszystkich zainteresowanych
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience
Na drugą stronę fiordu przeprawiliśmy się po raz pierwszy 20 czerwca, kilkanaście godzin po przyjeździe do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. Mimo mgły i przenikliwego chłodu, dobrze było po raz kolejny znaleźć się na Palffyodden. Kapp Horn Hytte, czyli Straszliwie Zmurszała Chata z naszych wpisów, stała tam, gdzie zostawiliśmy ją w 2015 roku, powiewając strzępami odłażącej papy i mokrej wełny mineralnej, wystającej z dziurawych ścian. Wejście do środka okazało się poważnym wyzwaniem, bo 30-centymetrowa warstwa lodu zalegająca w przedsionku skutecznie blokowała drzwi wejściowe. Na szczęście, mieliśmy ze sobą siekierę i saperki, które zdecydowanie ułatwiły nam pierwsze godziny na froncie. Przydał się też kilof, który znaleźliśmy w chacie!
Sądząc po wpisach w książce gości, od maja 2016 roku nie było tutaj żywego ducha.
© Joanna Nawrot, Fundacja forScience
Następnego dnia pogoda znacznie się poprawiła, dzięki czemu mogliśmy nie tylko nacieszyć się widokami, ale też przetransportować wszystkie potrzebne rzeczy ze Stacji na Palffyodden, nie martwiąc się o mgłę i o to, że przy odrobinie nieuwagi możemy wylądować na Grenlandii. Dzięki pomocy chłopaków z 42. Wyprawy Polarnej, wystarczyło kilka kursów! Kolejnym zadaniem było przeniesienie całego bałaganu z plaży i rozlokowanie go przy chacie i w jej zmurszałym wnętrzu. W tym wypadku, na kilku kursach niestety się nie skończyło.
W transporcie sprzętu i zaopatrzenia pomagała nam ekipa 42.Wyprawy Polarnej IGF PAN.
© Joanna Nawrot, Fundacja forScience
Kiedy już uporaliśmy się z torbami, workami, plecakami, skrzynkami, beczkami i górą desek, zabraliśmy się za doraźne prace remontowe. W pierwszej kolejności, musieliśmy wymienić stary, zeżarty przez rdzę piec na nowy (który przywieźliśmy z Polski), a także zastąpić zbutwiałe deski z łóżek czymś mniej paskudnym. W nagłym przypływie entuzjazmu, chłopaki zbudowali też tymczasowy kibelek z pięknym widokiem na fiord. Niestety, padł on ofiarą pierwszego z serii zaskakująco gwałtownych sztormów, które regularnie przetaczały się nad okolicą. Wichura sponiewierała go tak bezlitośnie, że zaniechaliśmy prób odbudowy i przenieśliśmy się z wiaderkiem (oj nie, sedesu z deską i spłuczką na Palffyodden nie uświadczycie) w załom skalny nieco bliżej chatki. Mimo to, przy takim wietrze, nawet szybki wypad za potrzebą był wysoce problematyczny. A co dopiero praca w terenie! To właśnie dlatego, mimo najszczerszych chęci, nie daliśmy rady zrealizować wszystkiego, co zaplanowaliśmy sobie na ten rok. Uważamy jednak, że 15 kilometrów, które udało nam się wysprzątać, to i tak świetny wynik.
Przez 8 dni z trzech tygodni, które spędziliśmy na Palffyodden, wiatr wiał ze średnią prędkością dochodzącą do 100 km/h, osiągając w porywach nawet 120 km/h!
© Joanna Nawrot, Fundacja forScience
Pierwszy dzień prac terenowych na plażach Sørkapplandu rozpoczął się wśród chaosu wywołanego niespodziewaną (choć po cichu wyczekiwaną) wizytą króla Svalbardu – niedźwiedzia polarnego. Dziwny hałas na zewnątrz i wielka, kudłata głowa, która pojawiła się nagle w oknie chatki, w pierwszej kolejności wyrwały ze snu Adama. Po kilku minutach desperackiego wyplątywania się ze śpiworów, spadania z łóżek, obijania się o meble, wpadania w dziury w podłodze, ładowania rakietnic i szukania aparatów, wszyscy staliśmy przed chatą, podziwiając dorodny zadek naszego oddalającego się niespiesznie gościa.
Zapach, który wraz z nami wydobył się z chaty, okazał się na tyle interesujący, że niedźwiedź zatrzymał się i zaczął ewidentnie zastanawiać się nad powrotem.
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience
Pokrzepieni porannym spotkaniem z niedźwiedziem, ruszyliśmy na wybrzeże, sprzątać Sørkappland. Jak to zwykle bywa, pierwsze kilometry okazały się dużym wyzwaniem. Musieliśmy przetestować opracowane w Polsce metody działania i dostosować je do warunków, które zastaliśmy na miejscowych plażach. A zastaliśmy tam, między innymi, sporo śniegu i hałdy gnijących wodorostów. We znaki dawały nam się zwłaszcza te ostatnie i nie chodziło tu tylko o zapach (który bynajmniej nie współgrał z pięknem otaczających nas krajobrazów), ale też fakt, że wyblakłe pasma wodorostów do złudzenia przypominały kawałki folii! Poza tym, niektóre śmieci tak idealnie wtapiały się w tło, że zdarzało nam się przejść tuż obok i niczego nie zauważyć. Na szczęście była nas szóstka! Dużym ułatwieniem były też kolory. Charakterystyczne czerwone nakrętki na butelkach po napojach widać było z daleka.
Czerwone nakrętki nie budziły wątpliwości, ale kawałki folii często okazywały się gnijącymi wodorostami. Albo na odwrót.
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience
Nie myślcie jednak, że na plażach Sørkapplandu znajdowaliśmy wyłącznie opakowania po produktach wielkich korporacji zza oceanu. Nic z tych rzeczy! Z gościnnymi występami zawędrowały tam śmieci z całego świata.
Jesteście ciekawi szczegółów? Wpadnijcie do nas za jakiś czas po kolejną porcję informacji!