Zaskoczył nas, skubaniutki. Ledwo co wróciliśmy z terenu. Zmęczeni i wygłodniali, nie zdążyliśmy jeszcze nawet wynieść konserw na stół, który chwilowo mieszkał na zewnątrz. Wychodzimy za winkiel, a tu król Svalbardu we własnej osobie, mizerne kilkadziesiąt metrów od nas! I chociaż ten konkretny wyglądał bardzo przyjaźnie, nie wolno zapominać, że nawet miły miś to wciąż największy na świecie lądowy drapieżnik, którego lepiej podziwiać z trochę większej odległości.
Na szczęście, nasz gość nie miał wobec nas niecnych zamiarów. Świdrował nas tylko węchem z takim samych zapałem, z jakim my świdrowaliśmy go wzrokiem. Piękny był. I chociaż z miłą chęcią pogapilibyśmy się na niego znacznie dłużej, po kilku minutach w jego stronę poleciały flary. No i nastrój, wiadomo, trochę się zważył, bo mało które zwierzę lubi huk, błyski i smród siarki. Dlaczego to zrobiliśmy? Bo niedźwiedziom polarnym spotkania z człowiekiem powinny kojarzyć się jak najgorzej. Tylko wtedy będą się trzymać na dystans. A dystans to bezpieczeństwo, zarówno dla nas, jak i dla nich.
Król Svalbardu we własnej osobie, mizerne kilkadziesiąt metrów od nas.
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience
Ze względu na obecność i wrodzoną dociekliwość niedźwiedzi polarnych, istotnym elementem projektu Sørkapp Marine Litter Cleanup jest zapewnienie ekipie bezpieczeństwa. Kluczową rolę odgrywa tu oczywiście znajomość miejscowych realiów i zdrowy rozsądek, ale nie oszukujmy się – w konfrontacji z 500 kilogramami ciekawskiego niedźwiedzia, warto mieć w zanadrzu coś bardziej konkretnego. Jak na przykład zapory, kraty, rygle i łańcuchy, dzięki którym w Straszliwie Zmurszałej Chacie można czuć się w miarę bezpiecznie.
Jeśli zaintrygowała Cię profilaktyka antyniedźwiedziowa i trendy konstrukcyjne popularne wśród dawnych traperów, koniecznie zajrzyj do artykułu o chatach traperskich na Svalbardzie. Nowy nie jest, to fakt, ale na aktualności nie stracił nic a nic.
Kraty w oknach i zasuwy w drzwiach to jedno, ale co jeśli napatoczysz się na niedźwiedzia z dala od chaty? Co jeśli będzie rwał się do bitki, albo szukał czegoś na ząb? Wrogo nastawiony niedźwiedź to nie przelewki i chociaż my nigdy takiego nie spotkaliśmy – i mamy nadzieję, że nigdy nie spotkamy – to jednak trzeba być przygotowanym i na taką ewentualność. Właśnie dlatego każdy uczestnik projektu, bez wyjątku, musiał przed wyjazdem na Svalbard przejść szkolenie w zakresie bezpiecznej obsługi i posługiwania się bronią palną.
Zanim jednak popuścisz wodze strzeleckiej fantazji, weź poprawkę na to, że niedźwiedzie polarne, mimo iż potencjalnie niebezpieczne, nie są żądnymi mordu potworami, a Sørkappland, chociaż dziki, to wciąż nie Dziki Zachód. I choć bez broni nie wychodzi się tam nawet na siku, to spontaniczne strzelaniny – zwłaszcza z udziałem niedźwiedzi polarnych – są zdecydowanie źle widziane. Chojraków przestrzegamy. Zanim zrobicie coś głupiego, poczytajcie przepisy. Kary za nieuzasadnione zabicie niedźwiedzia są na Svalbardzie wyjątkowo surowe.
Według zasad obowiązujących na Svalbardzie, trening strzelecki można w uzasadnionych przypadkach zorganizować poza strzelnicą.
© Adam Nawrot, Fundacja forScience
Zaraz, zaraz, a czy na Svalbardzie można urządzić sobie trening strzelecki tak po prostu, gdzie popadnie? Oczywiście, że nie, ale w uzasadnionych przypadkach można ćwiczyć poza strzelnicą. Skąd wiemy? Spytaliśmy w Biurze Gubernatora. Warunek jest jeden: bezpieczeństwo. I dotyczy on zarówno ludzi i zwierząt, jak i elementów dziedzictwa kulturowego. W naszym przypadku za cel służyła niepotrzebna deska i tylko ona ucierpiała w wyniku ćwiczeń.
Skoro pojawił się już temat niedźwiedzi, wyjść na siku i Dzikiego Zachodu, nie możemy nie wspomnieć tutaj o niewielkim, acz wciąż malowniczym urwisku w pobliżu Straszliwie Zmurszałej Chaty, które bez dwóch zdań trąciło westernem. Nikogo nie dziwili więc samotni jeźdźcy, który nie tylko w samo południe znikali w jednym z załomów. To właśnie ten załom pełnił bowiem na Palffyodden rolę toalety.
Dwa lata wcześniej, w przypływie entuzjazmu, zbudowaliśmy drewniany kibelek z pięknym widokiem na fiord. Fajny był, ale krótko, bo wichura, która przetoczyła się przez Palffyodden kilka dni po uroczystym otwarciu, sponiewierała go tak bezlitośnie, że zaniechaliśmy prób odbudowy. Zamiast tego, przenieśliśmy się z wiaderkiem (oj nie, sedesu z deską i spłuczką na Palffyodden nie uświadczysz) w załom skalny nieco bliżej chaty. I tak już zostało. Skalne ściany chronią przed wiatrem znacznie lepiej niż drewniane, dając przy tym 100% pewności, że nikt (zwłaszcza niedźwiedź) nie zajdzie nas od tyłu. Na pełną prywatność nie mogliśmy jednak liczyć, bo – jak się wkrótce okazało – sąsiedni załom zamieszkiwała rodzina śnieguł, które przyglądały się naszym codziennym poczynaniom z nieukrywaną fascynacją.
Wśród skrzydlatych mieszkańców Svalbardu, którzy dotrzymywali nam towarzystwa, były jednak nie tylko śnieguły. Kilkaset metrów od Straszliwie Zmurszałej Chaty gniazduje bowiem wielkie stado mew. W rezultacie mniejsze lub większe grupki na okrągło kursują na trasie gniazdo–morze (co stanowi mewi odpowiedni trasy kanapa–lodówka), dostarczając – i tu niespodzianka! – cennych informacji pogodowych. A że ich szlak wiedzie tuż przed chatkowym oknem, to i obserwatorzy nie muszą się specjalnie wysilać. Mewy lecące w miejscu zazwyczaj nie wróżą nic dobrego. Mewy lecące tyłem – tym bardziej. Brak mew w powietrzu jest natomiast miejscowym odpowiednikiem SMS-owego alertu RCB ostrzegającego przed silnymi wichurami. Palffyoddeńskie mewy pełnią jednak nie tylko funkcję praktyczną, ale i rozrywkową, bo stojąc naprzeciw nadlatującej ptasiej eskadry można się poczuć jak w arktycznej wersji Gwiezdnych Wojen! Niczego sobie są też ich zaciekłe podniebne potyczki z wydrzykami, ale o tym opowiemy kiedy indziej.
Stojąc naprzeciw nadlatującej ptasiej eskadry można się poczuć jak w arktycznej wersji Gwiezdnych Wojen.
© Barbara Jóźwiak, Fundacja forScience
Rozmaitość wszelkiego ptactwa cieszyła nie tylko ekipę forScience, ale również lisy polarne, których letnie menu składa się głównie z jaj i piskląt. Nasz podwórkowy egzemplarz budził wiele entuzjazmu aż do czasu, kiedy postanowił wyklarować, kto tak naprawdę urzęduje na czyim podwórku i… skrupulatnie oznaczył całą okolicę, w tym pokaźny stos drewna, które porąbaliśmy na opał. I choć na świeżym powietrzu zapach lisich sików da się spokojnie przeżyć, w ciepłym wnętrzu Straszliwie Zmurszałej Chaty nabiera takiej mocy, że natychmiastowa eliminacja skażonych szczapek staje się kwestią życia i śmierci. Incydent opałowy kazał nam zrewidować sposób przechowywania dóbr wyprawowych wokół chaty, a przy okazji podsunął pomysł na imię dla winowajcy. Śmierdziel nie przejął się jednak aluzją i regularnie odwiedzał nas (i sikał po kątach) podczas obchodów swoich arktycznych włości.
Oprócz dwóch niedźwiedzi, rodziny śnieguł, tysiąca mew i sporej liczby lisów, zespół forScience miał też przyjemność obserwować i być obserwowanym przez miejscowe fulmary, alczyki, biegusy, bernikle, wydrzyki, kilka stad białuch arktycznych oraz całe mnóstwo reniferów. Do listy możemy dopisać również kilka niemrawych much, które znalazły schronienie w zmurszałym wnętrzu Straszliwie Zmurszałej Chaty. Mamy nadzieję, że pod naszą nieobecność, godnie pełnią rolę gospodarzy i tęsknią za nami, równie mocno, jak my za nimi.