W poprzedniej części opowiadaliśmy Wam, między innymi, o tym skąd wzięła się Straszliwie Zmurszała Chata (która w oficjalnych rejestrach figuruje nieco częściej jako Kapp Horn Hytte), jak zmieniała się na przestrzeni lat i czemu zawdzięcza swój sfatygowany, acz wciąż nieodparty urok. Dzisiaj weźmiemy na celownik popularne wśród traperów trendy konstrukcyjne, a przy okazji po raz kolejny pokażemy Wam, że Arktyka to nie przelewki.
Chaty traperskie, bez względu na lokalizację, z założenia budowane są z drewna. Problem polega na tym, że na Svalbardzie nie ma drzew w naszym rozumieniu tego słowa. Występuje tam tundra, która charakteryzuje się bardzo niską, rachityczną roślinnością, zdominowaną przez mchy i porosty. To, co uchodzi tam za drzewa, na niższych szerokościach geograficznych wywołałoby co najwyżej zmieszany uśmiech. Najliczniej reprezentowanym gatunkiem „rośliny drzewiastej” jest wierzba polarna (Salix polaris), której wysokość sięga w porywach do – uwaga! – 9 cm. W rezultacie, zdecydowanie łatwiej pomylić ją z krzakiem jagody niż jej europejską kuzynką, a drwale nie mają na Svalbardzie zbyt wiele do roboty.
Drewno potrzebne do budowy od zawsze importowano na Svalbard z zewnątrz, głównie z Norwegii. Jest tam też jednak mnóstwo drewna z odległej Syberii, które trafia na Svalbard za pomocą tego samego taśmociągu, z którego korzystają rosyjskie śmiecie – prądów morskich. Wiecie już w jaki sposób śmiecie dostają się na ten taśmociąg (opowiadaliśmy o tym na antenie Radia Kampus), ale potężne drewniane bale?
Od wielu dziesięcioleci, ścięte drzewa spławia się na Syberii rzekami. Jest to skomplikowany proces, a spławiane pnie regularnie wymykają się spod kontroli, w rezultacie czego, zamiast do miejsca przeznaczenia, trafiają do Oceanu Arktycznego, a tamtędy – na kamieniste plaże Svalbardu.
Drewno, które zawędrowało na Svalbard z Syberii, jest jedynym, oprócz kamieni, łatwo dostępnym materiałem budowlanym. Nic więc dziwnego, że Chata Kapp Horn zbudowana jest w dużej mierze właśnie z niego.
Drewna dryftowego używa się też do zabezpieczenia drzwi wejściowych i okien przed co bardziej ciekawskimi niedźwiedziami polarnymi. W większości przypadków, zabezpieczenia te stosuje się tylko wtedy, kiedy chata stoi pusta. Jeśli chcemy z niej skorzystać, musimy je poodsuwać. Czasami jednak, z potężnych bali buduje się bardziej permanentne konstrukcje, jak ta na wejściu do Kapp Horn Hytte, czy do chaty na Treskelen.
Typowy miś nie zmieści się między balami, nie da też rady przecisnąć się pod nimi. Można więc mieć nadzieję, że – po skrupulatnym obwąchaniu okolicy – znudzi się i odejdzie. W razie gdyby, mimo wszystko, udało mu się dostać do środka, zaraz za drzwiami czeka na niego kolejne wyzwanie w postaci miniaturowego przedsionka, którego ciasnota ma na celu zniechęcić misia do dalszych eksploracji.
Jeśli mamy nieszczęście być akurat w takiej chacie, możemy pomóc intruzowi podjąć decyzję o odwrocie robiąc, na przykład, dużo hałasu (co większości z nas przyszłoby chyba zupełnie naturalnie). Znany jest też przypadek polskiego polarnika, który bardzo skutecznie dał niedźwiedziowi do zrozumienia, że nie jest mile widziany, grzmocąc go w nos patelnią.1Zgodnie z miejscowym prawem, poruszając się po Svalbardzie trzeba być uzbrojonym. I nie chodzi tutaj o patelnię, ale o prawdziwą broń z prawdziwą, ostrą amunicją. Należy jednak pamiętać, że niedźwiedzie polarne, mimo iż potrafią być niebezpieczne, nie są żądnymi mordu potworami. Jeśli podchodzą bliżej, kieruje nimi zazwyczaj ciekawość, a nie krwiożercze instynkty, dlatego w pierwszej kolejności należy spróbować je odstraszyć. Po broń sięgamy wyłącznie w ostateczności. Chojraków przestrzegamy. Zanim zrobicie coś głupiego, poczytajcie przepisy. Kary za nieuzasadnione zabicie niedźwiedzia są na Svalbardzie wyjątkowo surowe. W tym konkretnym wypadku nie bez znaczenia był jednak fakt, że niedźwiedź zaglądał do chaty przez okno. Innymi słowy, uzbrojony w patelnię polarnik musiał się liczyć jedynie z głową intruza, bo reszta znajdowała się wciąż po drugiej stronie strategicznie umiejscowionej ściany.
Okna – a raczej nieliczne, niewielkie okienka – to kolejny charakterystyczny element miejscowego budownictwa. Większość chat ma tylko jedno. Kapp Horn Hytte ma aż cztery, co wydaje się szaloną wręcz ekstrawagancją. Wszystkie wyposażone są w mniej lub bardziej prowizoryczne kraty i okiennice, o niezwykle pomysłowych zamknięciach, które – jak już wspominaliśmy – w ramach dodatkowego zabezpieczenia dociska się często znalezionymi na plażach balami.
Jak widać, wiele rozwiązań konstrukcyjnych, stosowanych w chatach traperskich na Svalbardzie, wiąże się z obecnością (i wrodzoną dociekliwością) niedźwiedzi. Kolejnym istotnym czynnikiem jest klimat. Aby zwiększyć szczelność i sztywność konstrukcji, a tym samym zabezpieczyć ją przed silnym wiatrem, deszczem i śniegiem, chaty obijano czasami od góry do dołu papą. Rozwiązanie to było stosunkowo tanie i proste, ale miało też kilka wad. Najpoważniejszą z nich był fakt, że pokryte papą budynki nie oddychały, w wyniku czego zbierało się w nich sporo wilgoci. Poza tym, mimo umocnień w postaci przybijanych na wierzchu desek, na dłuższą metę pokrycie z papy nie było w stanie oprzeć się hulającym po okolicy wiatrom. Z papy, która jeszcze w latach 80. szczelnie otulała część Chaty Kapp Horn, do dzisiaj przetrwały jedynie żałosne strzępy. Chata na Gnålodden wygląda pod tym względem zdecydowanie lepiej, ale – jako chroniony prawem element dziedzictwa kulturowego Svalbardu – podlega ona troskliwej opiece fachowców.
Ostatnim nieodzownym elementem każdej szanującej się chaty traperskiej jest tak zwana koza, czyli piec, który pełni rolę grzejnika, kuchenki i suszarki do ubrań. I chociaż potrafi czasem zamienić wnętrze chaty w wędzarnię, bez niego trudno byłoby przetrzymać nawet arktyczne lato. Niestety, jak wszystko na Svalbardzie, również i piec wiąże się z całą gamą trudności i niebezpieczeństw. Najbardziej oczywistym z nich jest ryzyko pożaru, a tym samym – perspektywa znalezienia się, dosłownie i w przenośni, na lodzie. Oprócz tego, piec wymaga komina, a ten z kolei – wycięcia trudnej do uszczelnienia dziury w dachu lub ścianie. O potencjalnych konsekwencjach takich dziur opowiadaliśmy w poprzednim wpisie.
Pozostaje jeszcze kwestia opału. Drewno dryftowe2Według powszechnie przyjętej opinii, którą i my do niedawna uznawaliśmy za prawdziwą, drewno dryftowe wyrzucane przez fale w obrębie parków narodowych Svalbardu stanowi element tych parków, w wyniku czego podlega ochronie. Jednak po uważnym przestudiowaniu oficjalnych informacji dostępnych na stronie Gubernatora Svalbardu, możemy z pełnym przekonaniem powiedzieć, że jest to mit. Chronione jest wyłącznie stare drewno dryftowe, na którym widnieją ślady obróbki sugerujące, że może pochodzić ono z dawnych osad, które istniały na tym terenie przed rokiem 1946. pali się, co prawda, znakomicie, ale prawo Murphy’ego sięga nawet na Svalbard i może się zdarzyć, że w naszej okolicy nie będzie akurat ani kawałka. Żeby zapobiec przykrym niespodziankom, odpowiedni zapas opału należy przywieźć ze sobą. Nasz wyruszy z Polski już na początku czerwca. Wystarczy na ogrzanie Straszliwie Zmurszałej Chaty, naszej szóstki i znacznej ilości obiadów, a w razie monumentalnej wpadki (której, ma się rozumieć, nie przewidujemy) – na szałas.
Tyle o chatach. W kolejnym wpisie wrócimy do problematyki projektu Sørkapp Marine Litter Cleanup i zmierzymy się z pytaniem, które słyszymy częściej niż jakiekolwiek inne, a mianowicie czy nasz wkład w rozwiązanie problemu nie byłby przypadkiem większy, gdybyśmy – zamiast na arktyczne plaże – ruszyli do polskich szkół.
P.S. „Chwila, moment!”, wołacie pewnie w duchu. „A gdzie obiecane poprzednim razem, aktualne zdjęcia z frontu?!” Niestety, rzeczywistość pokrzyżowała nasze plany i kontrolna wizyta na Palffyodden nie doszła do skutku. W rezultacie, na chwilę obecną, i nam i Wam muszą wystarczyć zdjęcia z daleka.